To jest nasza kultura? Ech; można mieć w ostatnim czasie wrażenie, że ścisłe władze Bytomia - z prezydentem na czele - przestały wierzyć w jakąkolwiek kreatywność mieszkańców naszego miasta i ich zdolność do podejmowania trafnych decyzji. O powierzaniu najważniejszych stanowisk we władzach samorządowych ludziom spoza Bytomia piszemy w innym miejscu. Ale przykładów tego braku wiary i zaufania do bytomian było ze strony ratusza więcej.
Weźmy przykład pierwszy z brzegu. Święto naszego miasta wrosło już w świadomość - i w coroczny kalendarz - każdego mieszkańca Szombierek, Stroszka, Rozbarku czy Miechowic. Na tyle mocno, że nietrudno było już na długo przed planowanym terminem tegorocznej zabawy znaleźć na forach internetowych związanych z miastem wpisy: „czekam z niecierpliwością na te dni; nawet biorę urlop w pracy”. Słowo harcerza! Poszukajcie, jeśli nie wierzycie!
Jest więc wspólna zabawa - w towarzystwie sąsiada, kolegi z pracy czy szkolnej ławki, albo krewnego z sąsiedniego miasta - wyczekiwanym wydarzeniem. Zresztą w poprzednich latach zwłaszcza wydarzenia muzyczne, związane z Świętem Bytomia, przyciągały uwagę fanów rocka na całym Śląsku. Bo też zjeżdżali do nas w tych dniach artyści doprawdy niepospolici, z uznaną marką i klasą. Dwa lata temu wielu gości z miast ościennych (i dalszych) ściągnął Maciej Maleńczuk ze swym zespołem, w 2009 roku zaś takim magnesem był Kazik Staszewski z kolegami z Kultu.
W tym roku - pod względem muzycznym (ale nie tylko) - postawiono raczej na ludyczność. Ważniejsze od promocji miasta na zewnątrz okazało się zaspokojenie potrzeby rozrywki masowej. Owszem, gazety odnotowały przyjazd do Bytomia gwiazdeczek polskiej sceny popowej: Patrycji Markowskiej czy Szymona Wydry, próżno jednak w recenzjach szukać słów opisujących ich występy w kategoriach wydarzenia artystycznego. I trudno się temu dziwić; nie ujmując niczego wspomnianym muzykom, należą oni do kategorii uczestników festynów, zabaw plenerowych właśnie, dla publiczności lubiącej posłuchać po prostu łatwych dźwięków przy okazji konsumowania piwka i kiełbaski z grilla.
Czy mogło być inaczej? Poprzednie lata - kiedy za organizację Święta Bytomia odpowiedzialne były lokalne instytucje kulturalne, mające być może nieco szersze horyzonty i ambicje artystyczne - przyniosły koncerty wspomnianych grup, które odbijały się dużym echem. Przede wszystkim skierowały zaś obiektywy kamer i aparatów fotograficznych wszelkich mediów na ich organizatora, czyli Bytomskie Centrum Kultury. Tym razem jednak urząd miasta zrezygnował z usług BeCeKu, powołanego przecież do realizacji tego typu zadań. Błyskawiczny przetarg - na przygotowanie ofert dano przystępującym do niego podmiotom ledwie tydzień, przez co zgłosił się tylko jeden uczestnik (!) - wygrała firma z Poznania, wyspecjalizowana w plenerowych festynach dla mas. Organizuje ich w ciągu roku wiele, w różnych ośrodkach, do których wszakże zaprasza zazwyczaj te same gwiazdki. Skoro bowiem ma z nimi podpisane całoroczne umowy...
To powoduje jednak, że kolejne eventy - z udziałem tych samych twarzy - zatracają swą indywidualny, niepowtarzalny charakter, jakiego oczekujemy od Święta Bytomia. Rozpływa się ono - przynajmniej w medialnym odbiorze - w powodzi podobnych imprez. W czwartek - Zielona Góra, piątek - Opole, sobota - Bytom; standardowy kalendarz „ludycznego” artysty. Czyż można zapamiętać w takim układzie któryś z koncertów jako coś szczególnego, niepowtarzalnego?
No dobra; wróćmy jeszcze do kwestii przedłożenia firmy zewnętrznej - która przecież zgarnęła za swe usługi pieniądze, jakie mogły pozostać w mieście i wesprzeć budżet tutejszej instytucji, a więc i bytomian w niej zatrudnionych - nad lokalną inicjatywę i pomysłowość. Powstaje pytanie, na ile - przed wydaniem niemałych środków - sprawdzono doświadczenie kontrahenta i recenzje jego dotychczasowych dokonań. Bo medialne echa imprez przez poznańską agencję organizowanych bywały, hm, kontrowersyjne... Lubuska prasa na przykład jednogłośnie i radykalnie skrytykowała ubiegłoroczne „Winobranie” - najważniejsze święto Zielonej Góry. Poszło i zabezpieczenie, i bałagan organizacyjny, i poziom (nie)kulturalny. Kwintesencją tego ostatniego było wydarzenie, o którym mówiła cała Polska, a które zakończyło się rozprawą sądową. Mowa o podżeganiu przez popularnego hiphopowca ze sceny publiczności do dokonania linczu na jednym z uczestników koncertu. W Bytomiu na szczęście - dzięki samym mieszkańcom, biorącym udział w imprezach - obeszło się bez podobnych, groźnych incydentów.
„Dajcie nam naszą kulturę, robioną naszymi rękami” - chciałoby się zawołać na koniec...
autor: anonim |